Nie bójmy się wyjęcia belki ze swojego chrześcijańskiego oka
Pisanie w ciemnych barwach o własnej religii jest dla mnie bardzo trudne. Jednak o wiele trudniejsze, o wiele gorsze do zniesienia, jest dla mnie życie w obłudzie i udawanie, że wszystko jest okay, kiedy wcale tak nie jest. Dlatego niejednokrotnie odważyłam się napisać o chrześcijaństwie to, co uważam za pewną niedoskonałość, za sprawę wartą przemyślenia i zmiany na lepsze. Przecież jeśli wciąż będziemy uważali, że wszystko, co robimy jako chrześcijanie jest w porządku, jeśli nie będzie w nas żadnej samokrytyki, żadnej pokory i chęci poprawy, zaczniemy po prostu oddalać się od Jezusa… Może więc powinniśmy zacząć mówić o tym, co warto zmienić.
Zamiast jednoczyć się, wciąż się dzielimy. I to od wieków. Jak wiemy podzieliliśmy się na: katolicyzm, prawosławie i Kościół wschodni, protestantyzm oraz anglikanizm. Dwa ostatnie nurty powstały w XVI wieku n.e. Z jednej strony jest to zrozumiałe – jako ludzie podzieliliśmy się, bo nie potrafiliśmy dojść do zgody w pewnych ludzkich przekonaniach, jednak z drugiej strony, tak często potrafimy wyzywać się między sobą, mówić: ten to katolik, ten protestant, a tamten prawosławny i patrzeć na siebie z pogardą, a to już zdecydowanie nie jest zrozumiałe. Nawet przez chwilę nie patrzymy na to, co nas łączy… Chrystus… Nie ma Go w nas, gdy górę biorą nasze ziemskie prawdy, przekonania, poglądy.
Ten podział tak bardzo się w nas zakorzenił, że przeniósł się również na pozareligijne sfery życia. Nie potrafimy uszanować swojego brata chrześcijanina, a co dopiero kogoś, kto jest jeszcze bardziej „inny”… I tak gardząc sobą nawzajem chcemy nawracać, nauczać o Chrystusie, którego już dawno w nas nie ma… Tak ochoczo odmawiamy „Koronkę do Miłosierdzia Bożego” prosząc w niej o Boże Miłosierdzie dla nas i całego świata, a po chwili „plujemy” na drugiego człowieka, nie okazując żadnego miłosierdzia, bo kiedy mój bliźni jest inny niż JA, jest gorszy. Wierzący, heteroseksualny katolik = bezgrzeszny, najlepszy sort człowieka… W Ewangelii wg świętego Łukasza padają takie słowa Jezusa (notabene słyszeliśmy je w ostatni piątek):
„(…) «Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Jak możesz mówić swemu bratu: Bracie, pozwól, że usunę drzazgę, która jest w twoim oku, gdy sam belki w swoim oku nie widzisz? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka swego brata.»” (Łk 6, 41)
No cóż, tak często bywa Kochani… Nazywając rzeczy po imieniu, takie myślenie, postępowanie, to po prostu szczyt egoizmu. Żałosne. Ale dość już użalania się nad własnym wyznaniem. Skupmy się na Jezusie, na tym jak i gdzie Go spotkać oraz co zrobić, by zacząć żyć Jego nauką.
Jałmużnik papieski, kardynał Konrad Krajewski w swojej książce „Zapach Boga” napisał takie słowa: „Jałmużnik to był kapłan, który wszędzie przebywał z Ojcem Świętym, na wszystkich uroczystościach. Po prostu siedział za nim. Papież Franciszek kazał mi opuścić progi Watykanu i nie chodzić za nim. «Nie chcę cię widzieć! Będziesz robił to, czego ja nie mogę robić» – mówił. W kolejnych dniach dawał mi instrukcję obsługi jałmużnika. Mówił: «Idź do biednych i jeżeli coś masz im dać, to patrz im w oczy. Bo to jest Jezus! Jak cokolwiek dajesz, to ich się dotykaj. A jak się ich dotkniesz, to czy potem czasem nie wycierasz ręki? Najlepiej to nic nie kupuj, tylko zjedz z nimi. Bo kupić, rzucić i odejść jest bardzo łatwo. Usiądź z nimi, jak trzeba, to prześpij się z nimi. I będziesz wszystko wiedział. Na początku będzie to dla ciebie strasznie trudne, ale po czasie zobaczysz, że jest to czysta Ewangelia. Ewangelia, bez komentarza»”. To właśnie sposób na spotykanie się z Chrystusem tu na ziemi. Bezinteresowna dobroć, bezwzględny szacunek i zrozumienie. Nawet jeśli komuś w życiu nie powiodło się albo jeśli wykracza poza nasze kryteria „normalności”, zawsze warto obdarować go miłością.
Monika Białkowska – doktor teologii fundamentalnej, dziennikarka „Przewodnika Katolickiego” i pisarka, w odpowiedzi na akt wywieszenia tęczowych flag przy Kościołach następująco odniosła się do istoty chrześcijaństwa: „Takie jest chrześcijaństwo. Głupie, naiwne, samobójcze. To właśnie wybraliśmy, decydując się iść za Chrystusem – nie złote krzyżyki na szyi, nie kościoły pachnące kadzidłem, nie sielankę kontemplacyjnych klasztorów. Wybraliśmy ryzyko miłości tych, którzy kochać nas nie chcą. Wybraliśmy, że będą nas opluwać, będą z nas szydzić, postawią nas przed sądami, położą na nasze ramiona krzyż i przywiążą do niego tęczową flagą. Trudno. To nas nie zwalnia z przykazania miłości.” Dodać można tylko, że słowa dotyczą nie tylko osób o odmiennej orientacji seksualnej, lecz można, a nawet trzeba odnieść je do wszystkich uciśnionych na przestrzeni lat społeczności: do uchodźców, do Żydów, do Afroamerykanów etc.
Nie dziwmy się, że propagowanie „inności” poprzez pochody czy parady, nie kończy się, a nawet liczba tego typu demonstracji zaczyna się zwiększać. To nic innego jak efekt braku akceptacji. Jeżeli nie pozbędziemy się pogardy w naszej codzienności, nie zmienimy nic, a nawet będzie jeszcze gorzej. Jeżeli nie pozbędziemy się bożka, jakim jest mamona i ściśle powiązana z nią władza, zarówno pośród świeckich jak i duchownych, a może przede wszystkim pośród duchownych, to nie zbliżymy się do Jezusa i nie będzie lepiej w naszym Kościele. Z pewnością nastał czas na zmiany, oby nie kolejne podziały, lecz zmiany, które doprowadzą do wyciągnięcia belki z oczu nam wszystkim i każdemu z osobna.
Trudno nie zauważyć, że Stary Kontynent z roku na rok coraz bardziej się laicyzuje. Dlaczego tak się dzieje, skoro my chrześcijanie jesteśmy tacy wspaniali, jesteśmy tym „najlepszym sortem człowieka”? Nie można wszystkiego „zwalać” na szatana i wciąż tylko mówić, że to jego żniwo. Trzeba przestać mówić, a zacząć robić. Jeżeli nieustannie będziemy wybierali swój chrześcijański komfort BYCIA i przedkładali swoje ludzkie racje ponad wszystko, to miejmy świadomość, że owe „żniwo” jest również nasze. Jeśli nie będziemy pochylali się nad drugim człowiekiem, jak wielokrotnie robił to Jezus i jeśli nie zaczniemy patrzeć z miłością na bliźniego, to rzeczywiście będzie nas coraz mniej.
Rozpisałam się dziś nieco… a to dlatego, że już dość długo nie przelewałam swoich rozważań na papier /albo na ekran/ ; ) Na koniec jeszcze taka myśl – pamiętajmy Kochani, nawet jeżeli nie podobają nam się takie czy inne zachowania ludzi Kościoła, to nie można jedynie wcielać się w rolę krytyka. Ja czy Ty, jako członek Kościoła, oczywiście mamy prawo upomnieć błądzących, jednak przede wszystkim – zamiast wytykać błędy – powinniśmy przejść do czynów, zacząć robić coś, co może ten Kościół odmienić i uchronić przed odchodzeniem od wiary kolejnych naszych bliźnich. Zapytacie pewnie, ale co robić? Odpowiedź jest prosta – wyposażyć się w dwa narzędzia: jedno materiale – Pismo Święte, drugie niematerialne – bezwarunkowe miłosierdzie i żyć zgodnie z Ewangelią : )