Dla Ducha: WIARA

Dobrem zwalczajmy zło, a miłością zwalczajmy niepokój

Kochani, dziś wpis ku pokrzepieniu serc, ale i ku przemyśleniom, bo nie można bezmyślnie obejść wokół tematu, który nie schodzi z naszych ust w ostatnich tygodniach… Koronawirus i spekulacje z nim związane.

Na wczorajszych rekolekcjach (które oczywiście wysłuchałam online) z ust kapłana, głoszącego naukę w mojej parafii, usłyszałam właśnie te znane słowa „dobrem zwalczajcie zło”. Słowa te tchnęły mnie jakoś do dzisiejszego wpisu.

Jako że czas spędzamy w swoich domach, a przynajmniej powinniśmy, z pewnością sporo tego czasu przeznaczamy na wertowaniu stron www czy portali społecznościowych, z pewnością też odnajdujemy wiele wypowiedzi rozmaitych siewców postrachu, lęku, niepokoju… Czy powinniśmy im ulegać? Nad tym pytaniem chciałabym się dziś pochylić.

Zastanówmy się najpierw, dlaczego w ostatnich dniach mamy tak wielu proroków i dlaczego uaktywniają się w każdej sytuacji zagrożenia? Bo – tak jak my wszyscy – są to ludzie potwornie „zmaterializowani”. Nikt z nas nie potrafi pogodzić się z zagrożeniem, przed którym po raz kolejny stanął świat, bo nie potrafi wyobrazić sobie utraty materialnego przybytku. Dla dzisiejszego człowieka utrata tego, co materialne czy jakiekolwiek ograniczenie jego ziemskiego życia jest swoistym „końcem świata”.

Często wspominam swoich ś.p. ukochanych dziadków, których bardzo mi brakuje, a szczególnie ich życiowej mądrości, nabywanej podczas życia w bliskości Boga. Będąc przy nich zawsze czułam wielką miłość, dobroć i spokój, można powiedzieć, że przy nich czułam właśnie Boga, bo to On jest Miłością, Dobrocią i Pokojem : ) Z podziwem i współczuciem wysłuchiwałam ich wojennych historii, a dziś także z Wami podzielę się jedną z nich. Kiedyś pisałam już o moim dziadku Franiu, który jako 15-latek poszedł walczyć za nasz kraj, dlatego tym razem napiszę coś o doświadczeniu mojej babci. Napiszę Wam o takim doświadczeniu, które jest bardzo istotne z punktu widzenia poruszonego dziś tematu.

Kochani, w obliczu II wojny światowej moja babcia Helenka wraz ze swoimi rodzicami musiała uciekać z domu, pozostawiając dokładnie wszystko – cały materialny dobytek. Przez kolejne trzy miesiące po ucieczce przebywali w lesie, bez jakichkolwiek zapasów, żywiąc się jagodami… Teraz myślę sobie, jak blisko Pana wtedy byli? Nie mieli NIC prócz siebie i Niego… Niesamowite. Godzili się z taką rzeczywistością. Mimo, że wciąż słyszeli bombardowanie i przeczesywanie lasów przez wrogie im wojsko, nie prorokowali, dziękując za każdy nowy dzień oddawali się woli Bożej. Później mijały kolejne miesiące, kolejne lata niezliczonych okrucieństw i ucisku, aż w 1945 roku umarł z wycieńczenia tata Helenki w oświęcimskim obozie koncentracyjnym i w pewnym sensie ponownie „skończył się” świat… 14-letnia wtedy Helenka została z mamą sama. Tak bardzo obdarte z wszystkiego, co materialne. Miały siebie i Pana Boga, więc żyły dalej… Babcia podrosła poznała Frania i stworzyli pełen dobrodziejstw dom dla swoich dzieci, a później wnuków. Takich i podobnych historii z tamtych wojennych lat są pewnie steki tysięcy zarówno pośród rodzin naszych rodaków jak i innych pokrzywdzonych w tamtym czasach.

My natomiast w aktualnym czasie zagrożenia wirusem nie musimy uciekać, nie musimy tracić majątku, lecz pozostać z nim i nie wychodzić z domu przez najbliższe dni, może miesiące i tak bardzo nie możemy sobie poradzić z pewnym ograniczeniem naszych planów, konsumpcji czy tradycji, z ograniczeniem dostępu do dóbr materialnych, że siedzenie w ciepłym domu, pod dostatkiem pożywienia, pod dostatkiem wody w kranie, pod dostatkiem wszechobecnego Boga jest dla nas istnym „końcem świata”. Jeśli nie dla wszystkich, to na pewno dla siewców postrachu i proroków, których ostatnio wciąż przybywa. W swoich wypowiedziach posunęli się już nawet do zmanipulowania słowa Bożego jak i objawień maryjnych tak bardzo, że znaczenie Miłosierdzia Bożego zrównują ze znaczeniem Sprawiedliwości Bożej, że objawione trzęsienia ziemi, które mają spotkać Włochy zrównują z obecną epidemią wirusa na terenie tego kraju, że obarczają winą Miłosiernego Boga za zagrożenie epidemiologiczne, a nawet zabierają Mu przymiot nieskończonego Miłosierdzia, przekonując, że zsyła On karę na ludzi… I tu należy zaznaczyć, że jest to kara tylko za wybrane przez tych proroków grzechy, które w ich subiektywnej ocenie powinny spotkać się z najwyższym potępieniem.

Ludzie zaczynają po prostu „bawić się” w Pana Boga, jakby byli w posiadaniu wiedzy, kiedy i za co spotyka nas kara. Nie zdając sobie sprawy z tego, że każdy z nas indywidualnie (nie zbiorowo – jako ludzkość, ale każdy osobno) stanie przez Panem, kiedy przyjdzie nam się z Nim spotkać i każdy z osobna zostanie osądzony. Już teraz jestem gotowa odpowiedzieć na pytanie zadane na początku dzisiejszych rozważań – myślę, że nie powinniśmy ulegać prorokującym siewcom lęku. Właśnie przed taką narracją w mediach społecznościowych – opartą na strachu i sianiu niepokoju – przestrzega też ks. dr Przemysław Sawa – misjonarz miłosierdzia, ewangelizator i dyrektor Szkoły Ewangelizacji Cyryl i Metody w Bielsku-Białej. Mówi o tym, że doktryna oparta na lęku nie ma nic wspólnego z Ewangelią.

Czy wiemy, co w ogóle oznacza słowo „Ewangelia”? W dosłownym znaczeniu to „Dobra Nowina”. Jezus opiera się właśnie na dobrej nowinie, na pokrzepianiu naszych serc, diabeł natomiast żeruje na lęku i panice… Zamiast nieustannie pochylać się także nad tym, jaki będzie koniec świata, pochylmy się jeszcze bardziej nad Ewangelią. „Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny” (Mt 25, 13) powiedział Jezus podsumowując swą przypowieść o pannach roztropnych i nierozsądnych (Mt 25, 1-12). Mamy zawsze być gotowi na spotkanie z Panem, nie musimy głowić się tym, co stanowi koniec świata, bo w pewnym sensie dla każdego z nas „końcem świata” jest co innego. Po co chcemy koniecznie mieć wiedzę o „tym dniu” czy „tej godzinie”? Po co prorokujemy w oparciu o swoje subiektywne refleksje i równie subiektywne, a czasem nawet przekłamane, interpretacje słowa Bożego czy objawień? Dlaczego tak bardzo chcemy poznać Boży sposób władania światem, Bożą sprawiedliwość i Bożą mądrość, której nigdy – ani ja ani ktokolwiek inny – nie posiądziemy? To chyba seria pytań retorycznych, bynajmniej tak mi się wydaje…

Zacznijmy odróżniać przekazy, z którymi spotykamy się w sieci i nie tylko. W obecnym czasie „zarażajmy się” Bogiem, który jest Dobrocią, Miłością i Pokojem, który jest Lekarzem naszych serc oraz zwalczajmy wszelkie zło i niepokój, które są szatańskimi przymiotami. Skupmy się raczej na rozmowie z Panem, na czytaniu Ewangelii, na zbliżaniu się do Niego, tym bardziej, że trwa właśnie Wielki Post. Skupmy się na modlitwie prośby o pomoc w tym trudnym czasie, szczególnie dla wszystkich lekarzy i pielęgniarzy, którzy nie mogą posiedzieć sobie w domu, lecz codziennie stają twarzą w twarz z problemem, nie zapominając też o tych, za których modliliśmy się dotychczas. Skupmy się na modlitwie dziękczynienia za to, że na dzień dzisiejszy już prawie 80 tysięcy osób (około połowa spośród zarażonych) wyleczono z panującego wirusa i że są części świata, gdzie epidemia zaczyna spowalniać. Skupmy się na drugim człowieku, niosąc mu odpowiedzialną pomoc i na najbliższych, z którymi w końcu możemy tak po prostu pobyć, zatrzymać się i powiedzieć KOCHAM WAS! Jak dobrze, że jesteście! Jak dobrze, że Pan Bóg mi Was dał! : )

Moi Drodzy, życzę Wam dużo zdrowia – miejmy świadomość, że niedługo uodpornimy się na tego nowego wirusa tak, jak uodporniliśmy się niegdyś na wirusa grypy. Życzę Wam także dużo pokoju serca. Pamiętajcie, że każdy lęk i niepokój nie pochodzi od Boga… Dlatego dobrem zwalczajcie zło, a miłością – wszelkie niepokoje!

Dajcie się przytulić Jezusowi w tym nieco trudniejszym czasie…

 

Możliwość komentowania Dobrem zwalczajmy zło, a miłością zwalczajmy niepokój została wyłączona