Dla Ducha: WIARA

Kto może mieć dziś twarz Chrystusa?

Dziś trudny temat. Ale chyba przed niewygodnymi tematami nie powinno się uciekać do swojej anonimowej strefy komfortu. Zanim więc przejdę do sedna dzisiejszych rozważań, zacznę od tych piękniejszych spośród wypowiedzianych ostatnio publicznie słów:

„Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich, Mnieście uczynili. (…) Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili.”

(Mt 25, 40-45)

Tymi dwoma zdaniami ks. Grzegorz Strzelczyk odniósł się niedawno do ludzi Kościoła, którzy nadal chcą zatajać przestępstwa duchownych dokonywane na dzieciach (więcej w tym temacie tutaj). Wydaje mi się, że wspomniany fragment Mateuszowej Ewangelii może stanowić swego rodzaju upomnienie do wszelkich prób zamachu na człowieczeństwo. A w ostatnich dniach byliśmy świadkami takich „zamachów” niejednokrotnie. I to nie tylko pośród duchownych, ale niestety także pośród świeckich zajmujących istotne stanowiska w kraju. Mam tu na myśli słowa silnie zabarwione dyskryminacją, skierowane do społeczności odmiennej orientacji seksualnej, których niektórzy nazywają ludźmi, a niektórzy tylko ideologią…

Ktoś pewnie chciałaby zapytać, dlaczego właśnie tych ludzi miałby nie dyskryminować Chrystus? W oczach tak wielu praktykujących katolików ich postępowanie jest bez wartości albo nawet oni sami są nic nie warci… Właśnie dlatego tacy ludzie mogą stanowić oblicze Jezusa – dokładnie tak samo, jak celnicy, cudzołożnice czy Samarytanie w czasach Chrystusa. Oni też na co dzień spotykali się z pogardą od innych, ale nie od Niego. I tak naprawdę nie jest istotne to, czy będziemy się tu skupiali na ludziach nieheteroseksualnych” czy na czarnoskórych czy też na uchodźcach. W każdym z tych przypadków jakiekolwiek przejawy dyskryminacji trzeba po prostu potępiać.

Czasem trudno nam zmienić swoje podejście do pewnej inności”, jeśli pogardliwe hasła względem takich czy innych społeczności były nam wpajane od dzieciństwa. Może jednak warto zastanowić się, w jaki sposób pomóc tym ludziom. Zbigniew Nosowski – redaktor naczelny Więzi” powiedział, że: „Aby do tych ludzi trafić, trzeba głębiej wejść w ich świat. Należy wspólnie z nimi poszukiwać, a nie walczyć z nimi. Odrzucić postawę posiadacza prawdy znającego z góry odpowiedzi na wszelkie możliwe pytania.”. Przyznaję, że jak najbardziej zgadzam się z tą wypowiedzią, a także ze słowami ks. Andrzeja Szostka MIC: „Homoseksualistów trzeba traktować jako normalnych ludzi, współpracować z nimi, przyjaźnić się – tak, jak z każdym innym członkiem wspólnoty. Do nikogo nie należy odnosić się wyłącznie przez pryzmat jego odmienności lub słabości. Tak się rodzi ksenofobia i rasizm, tak się tworzy atmosfera sprzyjająca wykluczeniu.”. Z kolei etyk i teolog wykładający na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim ks. profesor nadzwyczajny Alfred Wierzbicki, odnosząc się do ostatnich prób dyskryminacji osób odmiennej orientacji, powiedział wprost, że „Nie można tak patrzeć na ludzi, zwłaszcza, że to jest wbrew katechizmowi.”. Ponadto tłumaczył, że zamiast piętnować takich ludzi, trzeba bronić ich od przemocy poprzez edukację i włączać do Kościoła, bo orientacja seksualna nie przekreśla ich chrześcijaństwa.

Nie zapominajmy o tym, że społeczność, o której tak zatwardziale debatuje się w ostatnich dniach, którą nazywa się zarazą czy inwazją, a ich protesty określa się rewolucją, stanowi zaledwie kilka procent ludzkości i z pewnością nie jest większym zagrożeniem dla wartości chrześcijańskich od inwazji hate’u o wiele liczniejszej grupy ludzi deklarujących się jako chrześcijanie.

Debatując z różnymi ludźmi o kwestiach tolerancji bądź nietolerancji homoseksualistów, spotkałam się z takim pytaniem: „Skoro katolikom karze się tolerować ludzi odmiennej orientacji, to dlaczego Ci ludzie nie szanują naszych symboli wiary, np. podczas organizowanych parad czy innych wydarzeń wśród swojej społeczności?”. Też uważam, że nie powinni tego robić. Jednak postanowiłam się nieco zagłębić w przyczynę takiego zachowania. Zastanawiam się, czy Ci ludzie kiedyś zaznali od nas katolików miłości? Jak często czuli się akceptowani (takimi, jakimi są) przez kapłanów? Nie przypominam sobie wielu przypadków ich akceptacji, a raczej prawie same przypadki napiętnowania przez świeckich i duchownych ludzi Kościoła. Oczywiście nie jest to usprawiedliwieniem dla incydentów związanych z brakiem szacunku do wiary chrześcijańskiej, ale z pewnością jest to jedną z głównych przyczyn tego nieposzanowania naszej wiary. W paradach czy protestach osób odmiennej orientacji w naszym kraju przede wszystkim biorą udział ludzie młodzi, którzy są niekiedy w fazie młodzieńczego buntu. Wielu z nich boryka się z myślami samobójczymi spowodowanymi tą pewną odmiennością. Jeśli my dojrzali katolicy nie podejdziemy do nich z braterską miłością, to nie ma większych szans na to, żeby ludzie Ci nabrali względem nas szacunku. Co więcej możemy przyczyniać się do i tak dużej liczby odsetek popełnianych samobójstw pośród tej społeczności. Jeśli nie podejdziemy do nich z miłością, jak do swojego brata (nawet jeśli grzeszy), nie mamy szansy na życie w zgodzie z wywodzącym się z Pisma św. przysłowiem: „Jak kto w ciebie kamieniem, to ty w niego chlebem”, nie mamy też szansy na to, by stać się prawdziwymi naśladowcami Chrystusa…

Wielokrotnie przytaczałam różne cytaty słów znakomitego kapłana WSZYSTKICH ludzi – ś.p. ks. Jana Kaczkowskiego i po raz kolejny przywołam jego słowa, które chyba powinny stać się życiowym drogowskazem każdego katolika:

„Jak ktoś mi mówi, że dla dobra narodu trzeba poświęcić jednostkę, to ja cały chodzę. Jak mi ktoś wmawia, że pewni ludzie są mniej wartościowi, jak katolik przyznaje, że jest antysemitą albo rasistą, to we mnie się wszystko burzy. Katolik nie może być anty drugi człowiek, zwłaszcza kiedy ten drugi jest słaby, chory. Im bardziej ktoś jest inny, im bardziej ktoś jest dziwny, tym bardziej ma twarz Chrystusa.”

(fragment książki ks. Jana Kaczkowskiego pt. „Grunt pod nogami”)